Wrzucam kilka fotek z Rzeźnika.
Start o 3:30 nad ranem. Trasę 77,7 km pokonaliśmy w czasie około 14h (limit 16h). Wcześniej mocno popadało. Gliniaste, mlaskające błoto, strome podejścia i zejścia, trochę skałek oraz wąskie ścieżynki. Generalnie więcej człapania niż biegania. Takie Love Parade & Nordic Walking z żenującą otoczką piekła na ziemi ;-) . Nie było łatwo, ale nazwa "biegu" (trudno te zawody nazwać biegowymi) mocno przesadzona. Mimo, iż nogi mocno się zakwasiły, to pozostał niedosyt biegania. Nie pierwszy już raz stwierdzam, że te klimaty nie są dla mnie. Przy zejściach dopadał mnie potworny ból lewego kolana. Jedyną motywacją pchającą mnie do mety była chęć zakończenia tej żenady czym prędzej. Poza tym wyjazd udany, świetne towarzycho i dużo piwa. Piękno Bieszczad mocno przereklamowane, zdecydowanie wolę Karkonosze.
W piątek biegnę do Kołobrzegu. Można jeszcze się zapisać ...
J
Fajnie, że się odezwałeś, Jarek. No i gratulacje ukończenia. Ale jest problem.
OdpowiedzUsuńNie wiem jak innym, ale mi się nic nie wyświetla. Może wyślij mi na email, a ja umieszczę na blogu.
No super, pewnie tysiące kalorii,
OdpowiedzUsuńps. jeden z kolegów jest nieco do mnie podobny, więc czuję się też jak rzeźnik zwyciężca:)
Super! :)Zdjęcia fajne. Będziesz patrzył i miło wspominał ten "bieg". Ze względu na kolano muszę unikać mocnych podbiegów, zbiegać trzeba umieć. Ale na Warszewie trudno o płaski teren :)
OdpowiedzUsuńAle ten Kołobrzeg t chodzi mi po głowie cały czas. Nie w tym roku jeszcze.