wtorek, 26 stycznia 2010

2010.01.26 - szosa (?) 10,67km

(?) - trzeba jakoś nazwać tę nową trasę - Andersena? Bajka? Himalajska? Asfalt?
Tak czy siak, trzech dzielnych biegaczy wygrzebało się dziś rano z łóżek i popędziło asfaltem po trasie NN. Aha, był jeszcze pies.
Pierwsze kółko trzymaliśmy się w miarę niedaleko siebie, w zasięgu wzroku, Jarek z Wojtkiem z przodu, koło nich Jaga-zdrajca i ja na końcu, smutny, biedny,. bez czołówki. Na drugim kółku to już Wojtek puścił wodze fantazji i popędził. Co dziwne, Jarek został za mną (coś potem mówił o jakiejś kolce, ale jakich to wymówek się nie robi, żeby zachować twarz. Pewnie jeszcze znajdzie w internecie jakiś artykuł o kolce żeby się uwiarygodnić ;)). Pewnie dogoniłbym Wojtka ;) gdyby nie to, że zginęła mi Jaga. Stałem z minutę i gwizdałem na nią aż w końcu wróciła - była u Wojtka. Wtedy też dogonił mnie Jarek i poczłapaliśmy do końca już razem. Nie chciałem go zostawiać na pastwę mrozu, więc dotrzymałem mu towarzystwa.
Zdjęcie jedno i to niewyraźne, więc nawet nie ma co.
Za to wiadomo już teraz, że trasa ma 10,67km, jedno kółko 5,35. No.
A.

2 komentarze:

  1. A ja myślałem, że "zasłabnięcia" mnie tylko dotyczą :) Mam nadzieje kolka Naszem Jarkowi ustąpiła, bo bo, poza zgagą, to paskudne uczucie:)
    Ja dziś byłem poddenerwowany, to pewnie jutrzejszym wyjazdem, a to zawsze dobrze na mnie działa, poza tym, że jaga mnie ciągle prześladowała.
    Czas 50,03 na dwie pętle jest chyba niezły jak na te warunki, no i w końcu odległość też sie potwierdziła ale cóż to znaczy przy 8 kółkach maratonu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Trasa jest OK. Ale dziś ze mna było nie OK. Dzień wcześniej wypilem pare drinkow z siostrą i szwagrem - głownie z nim. Ale rano czułem się o dziwo świetnie. Na lekkim gazie bez oznak kaca. Zazwyczaj (prawie cale lato) w takim stanie biegało mi sie nawet fajnie. Tak mialo byc i tym razem. Dawałem radę na początku. Tempo bylo dobre. Kolka dala znać o sobie po minięciu Miodowej. Musiałem zwolnić - zazwyczaj działa. Poczekalem na Adama. Kolke opanowalem, ale czulem juz do konca jak czai sie pod zebrami. Dobre samopoczucie gdzies zniknelo. Juz wtedy wiedzialem ze bede mial kiepski day after. Nie dotrzymałem kroku Adamowi. Ten na szczescie zaczekal na mnie w polowie drugiego kolka. Pobieglismy razem. Dla mnie znow za szybko (powrót kolki). No i tak jakos dobieglem ledwo, ledwo poznajac mechanizm powstawania klocia w brzuchu. W internecie chcialem sprawdzic ale zabraklo mi sily. W pracy umieralem, nie odbieralem zadnych telefonow, a wszystkie sprawy przełozylem na jutro. To tyle. Boej sie jak to bedzie w ferie ...

    OdpowiedzUsuń