niedziela, 16 maja 2010

2010 05 16 - koniec tygodnia

Po prawie całym tygodniu lenistwa* raczyłem wreszcie dołączyć do chłopaków na pętli.
Nie było lekko, ale okoliczności mi sprzyjały. I nawet mimo tego, że Wojtek nie chciał zatrzymać się i zawiązać buta, Jarek, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, albo potrząśnięciem lalki voodoo, wywalił się boleśnie akurat, jak już chciałem się zatrzymać. Współczułem mu, a jakże, ale też cieszyłem się z wolniejszego biegu. Niestety niedługo. Jarek odkrył, że go mniej boli jak biegnie szybko i mi uciekł. Wojtek też. Z rozwiązanym sznurowadłem - sam się prosi o wypadek!

Obejrzeliśmy skutki wyrębu drzew na NASZEJ ścieżce.
Mapka wyszła taka,
fotki poniżej











*=czyt. leczenia przeziębienia
A.

2 komentarze:

  1. Upadek rozbił mnie kompletnie. Padłem na sterczacy pniak piszczelem. Podkrecenie kostki chyba tak nie boli. Teraz gicz nie pozwala o sobie zapomniec. Pulsuje sobie i daje znac przy kazdym nastapieniu. Na szczescie znosze to na loozie i widze ze to nic powaznego.

    Na jakims filmie karate z J.C. van Damem widzialem jak chinol walil golym piszczelem w rog betonowego slupa raz po raz az echo szlo po budynku i sypal sie tynk. Upadne tak jeszcze ze dwa razy i tez bede mogl tak robic.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dwójka, najbardziej zabiegana trasa, częściowo zniszczona, krajobraz księżycowy, przez długi czas nie zobaczymy tam żadnego zwierzaka
    A dzisiejszy bieg rekreacyjny, taki jaki dziś był mi potrzebny,

    p.s.kostka też boli, szczególnie jak się ją poprawia dwa razy z rzędu ale Twój piszczel za to wygląda :)

    OdpowiedzUsuń