Po prawie całym tygodniu lenistwa* raczyłem wreszcie dołączyć do chłopaków na pętli.
Nie było lekko, ale okoliczności mi sprzyjały. I nawet mimo tego, że Wojtek nie chciał zatrzymać się i zawiązać buta, Jarek, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, albo potrząśnięciem lalki voodoo, wywalił się boleśnie akurat, jak już chciałem się zatrzymać. Współczułem mu, a jakże, ale też cieszyłem się z wolniejszego biegu. Niestety niedługo. Jarek odkrył, że go mniej boli jak biegnie szybko i mi uciekł. Wojtek też. Z rozwiązanym sznurowadłem - sam się prosi o wypadek!
Obejrzeliśmy skutki wyrębu drzew na NASZEJ ścieżce.
Mapka wyszła taka,
fotki poniżej
*=czyt. leczenia przeziębienia
A.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Upadek rozbił mnie kompletnie. Padłem na sterczacy pniak piszczelem. Podkrecenie kostki chyba tak nie boli. Teraz gicz nie pozwala o sobie zapomniec. Pulsuje sobie i daje znac przy kazdym nastapieniu. Na szczescie znosze to na loozie i widze ze to nic powaznego.
OdpowiedzUsuńNa jakims filmie karate z J.C. van Damem widzialem jak chinol walil golym piszczelem w rog betonowego slupa raz po raz az echo szlo po budynku i sypal sie tynk. Upadne tak jeszcze ze dwa razy i tez bede mogl tak robic.
Dwójka, najbardziej zabiegana trasa, częściowo zniszczona, krajobraz księżycowy, przez długi czas nie zobaczymy tam żadnego zwierzaka
OdpowiedzUsuńA dzisiejszy bieg rekreacyjny, taki jaki dziś był mi potrzebny,
p.s.kostka też boli, szczególnie jak się ją poprawia dwa razy z rzędu ale Twój piszczel za to wygląda :)