czwartek, 3 czerwca 2010

4 6 10 BOŻE CIAŁO

Pogoda piękna, dzień wolny, postanowiliśmy pobiec trochę później i trochę dłużej.
Na starcie stawił się Wojtek i ja. Grupa to juz chyba przeszłość. Potwierdziliśmy kontrakt na 90 minut i ruszyliśmy w drogę.
Wojtek objuczony, ja po śniadanku, zapowiadał się fajny, spokojny cross, ale teraz sobie myślę że już od samego początku coś nie grało.
 
Próbowałem skierować nas w głęboki wąwóz przy Przęsocinie, ale co rusz omijając błoto i krzaki ominęliśmy i ten wąwóz.
Wreszcie wpieprzyliśmy się w błotnistą przecinkę przeganiając stado dzików. Po chwili znaleźliśmy się w małym mateczniku, gdzie przedzierając się przez krzaki natknęliśmy się na ukrytą tam dziką świnię. Musiała słyszeć nas jak się zbliżamy i czekała tam w bezruchu. Zerwała się dopiero jak Wojtek o mało nie przebiegł po niej. Przecięła z 1,5 metra od moich kolan, wydarłem się wtedy w niebogłosy. Podejrzewam że świnia ogłuchła od okrzyku Tarzana i kto wie, może dalej tak leci ogłuszona... Rozbawieni tym zdarzeniem pomknęliśmy sobie dalej.
 
W niepozornym miejscu,  nie mam pojęcia jakim cudem nastąpiłem na leżący sękaty pniak, jeden z dłuższych sęków sterczał sobie pionowo i pech chciał że trafiłem na niego. Przebił, podeszwę, wkładkę, skarpetę no i stopę rzecz jasna. Ból, krew, szkoda gadać. Miejsce dziwne, resztki szkieletu chyba sarny z czaszką. Przypomniałem sobie wtedy rozmowę z Adamem że dziw iż na tyle biegów nie trafiliśmy jeszcze na nic takiego, a tu proszę jest.
 
Noga pewnie się zagoi, chociaż boli teraz jak diabli, chodzić na niej się nie da i patrzę, że jak siedzę i mam ją na dół to cieknie z niej. Asicsy się w tym miejscu rozpękły, czas na nowe buty.
 
Po oględzinach rany założyłem podziurawioną skarpetę i buta i ruszyliśmy dalej. Biegło sie już mniej komfortowo. Czułem ze w bucie lepko i mokro się robi i powoli zaczynało mnie boleć. Wbiliśmy się w dwójkę i skierowaliśmy w stronę aut. Po drodze zahaczyliśmy o Górkę Prawdy. Minęliśmy miejsce gdzie Wojtek kiedyś wykonał snake,a - czyli skok szczupakiem w piach (ktoś upamiętnił to miejsce kopczykiem) i nagle rozległ się odgłos ni to kopniaka w pniak ni to trzask łamanej gałęzi, a potem na cały regulator: ałłaaa, alłaaaa... chociaż teraz myślę że to było: Allach, allach ....Odwracam się i widzę Wojtka klęczącego z czołem przy ziemi (skierowany na wschód !). Przypomniał sobie zaraz, ze nie jest sam i zmienił mantre na: Boże, o Boże, o Święty Boże ...
 
Tego było już wiele, pokuśtykaliśmy do aut i bez rozciągania pojechaliśmy sobie do domu. Szkoda że ni emieliśmy aparatu.
 
Jutro basen wstępnie na 7 - jeśli będzie czynny (sprawdzę dziś i napiszę) - weekend do ustalenia.
 
Widzę, że muszę jednak zatrzymać krwawienie.
 
J

9 komentarzy:

  1. Jarek, zajeb*&^*&^*sty opis! Aż zazdroszczę, że mnie tam nie było. Przynajmniej byłyby zdjęcia.
    Ja dziś na spacerze na Głębokim byłem i widziałem morsów w wodzie. Chłopaki, już czas! W sobotę biegniemy na Głębokie i się kąpiemy! Albo inne jeziorko.
    Co wy na to?

    OdpowiedzUsuń
  2. Okrzyk TARZANA jako odpowiedź na widok dziczka, długo zapadnie mi w pamięci. Czujesz respekt do tego zwierza :) ale przebicie buta to już pech, aż trudno mi sobie wyobrazić z jaką siła to zrobiłeś.
    Moja stopa strasznie obolała i wyszła buła, bez ortopedy sie nie obejdzie, więc robię sobie małą przerwę.
    Faktycznie szkoda, że zdjec nie ma bo pogoda jak nie u nas

    OdpowiedzUsuń
  3. A nie mowilem na rowery?!:),(110 km ,3.5 godz z postojami,srednia wysoka,ponad 32 km/h).Tak na powaznie to wspolczuje,bo pare dni Wam zejdzie na leczeniu urazow-Pozdrawiam!
    R

    OdpowiedzUsuń
  4. Rana niby nie wielka, ale cala stopa spuchnieta, nie moge sie na niej nawet oprzec, a co dopiero myslec o bieganiu. Wczoraj zjezdzilem pol miasta szukajac surowicy z anatoksyny (tężec). I nie znalazlem nawet w szpitalu wojewodzkim. Z tego wszystkiego nie wyszedl basen dzisiejszy. Nie sadze zebym w ten weekend mogl biegac. Zastanowie sie nad "plaskim" relaksacyjnym rowerem. Ironia losu polega na tym ze nawet pompek nie moge robic (moze zaloze noge na noge i wtedy?) Chyba kilka dni mi wyleci i stopniowo zaczne sie rozkrecac.
    J

    OdpowiedzUsuń
  5. Robert ma racje, trzeba było wsiadac na rower, piątek dla biegających był mega pechowy ale i tak póki co na góralu takie kilometrarze są poza zasiegiem.
    Ale nie ma tego złego..., przerwa dobrze zrobi każdemu a może inne dyscypliny zostaną odkryte :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Licze na jakies cudowne ozdrowienie. Jutro jednak tylko rower wchodzi w gre. Ale moze juz w niedziele uda sie pobiec. Nie widzialem kolo tej czaszki rogow, ale wiem jak tam trafic.

    Kto by jechal jutro?

    J

    OdpowiedzUsuń
  7. No to na rower ja jadę. Ale naprawdę mam ochotę się wykąpać. Może pojedziemy na Świdwie? Tym bardziej, że pogoda ma być jeszcze lepsza niż dziś.

    Gdzie i kiedy? (tylko żeby skończyć przed 11:00)

    OdpowiedzUsuń
  8. Wydaje mi sie, ze lepiej jest sie kapac zima i to w morzu, kiedy woda jest cieplejsza niz powietrze. Teraz ma pewnie z 7 - 8 stopni, a powietrze z 18 momentami.

    Moze lepiej poczekac jeszcze z miesiac, az woda sie ociepli. Moze zamiast na basen to rano w jeziorze godzine?

    Jutro proponuje 8.00 ruinki.

    OdpowiedzUsuń
  9. No i namieszałem. Jutro mnie nie bedzie o 8 na ruinkach - wypadek losowy. Jutro rano pojade poplywac. Cud jakis - noga nadaje sie juz do biegania. Lekko podcieka, ale moge na niej stawac calym ciezarem ciala. W niedziele lecimy wiec crossa z Adamem - start 7.30. Wszyscy chetni mile widziani.

    OdpowiedzUsuń